czwartek, 29 listopada 2012

Buziaczki dla Barei

Ostatnio złapałam. A potem siebie za głowę.
Nosz ja pier...



- Więc żona puściła Cię kantem. Puszczalska...
- Hej! Mówisz o mojej żonie!
- Więc jak mam ją nazywać? Monogamicznie upośledzona?

poniedziałek, 19 listopada 2012

Wszyscy się stylizują

i dobierają outfity, żeby look był dopracowany.

Czy ktoś w tym kraju się jeszcze do cholery UBIERA?



edit: odpowiedzią na zagadkę z poprzedniego postu jest:

czwartek, 15 listopada 2012

Ja wiem, wy nie wiecie

Giełdowe szperanie każdorazowo wiąże się z jakąś niespodzianką. Ostatnio byłam bliska zakupu blaszanego samowaru, zegarka (jakże by inaczej), dorobiłam się jakiejś tony herbaty, trzech rodzai curry i TEGO.
Kto zgadnie, co to za cudak?
W bonusie dodam, że to białe spod spodu jest integralnym elementem... Nie wiem, do kiedy to produkowali i z którego jest roku ten konkretny egzemplarz, ale czasy popularności przypadły na przełom lat 70. i 80.

wtorek, 6 listopada 2012

O kurwa, ale się spiłam

Mimo grupo ponad litra wina na kilkugodzinnym koncie wciąż staram się panować nad gramatyką. To chyba choroba.

W ogóle nie wiem, co mam z tym blogiem zrobić...
...ale w końcu kupiłam sobie tusz do rzęs! I zalotkę.
Chłop stwierdził, że mam za duże oczy... Moich realnych prawie nie ma, więc po pomalowaniu wyglądają na dwukrotnie większe. Od dawna miałam po prostu oczy, bo ostatnio rzadko się maluję. Nie pamiętam już kiedy skończył mi się podkład. Prawie nie używam pudru. Tusz - kiedy sobie przypomnę. Żyję. Jestem.  Nikt mnie nie obrzygał z obrzydzenia.

Muszę pójść do nocnego. DALEKOOOO...
 [edit]
Nawet kompletnie pijana czuję się w obowiązku udawać trzeźwą. Ale mam winooooo...

Czuję się w obowiązku wyznać parę rzeczy:
* Dziś umyłam włosy żelem pod prysznic, bo zapomniałam kupić stosowny szampon. Nie widzę różnicy, bo  i tak odżywka ją ubiła (tę różnicę).
* Mam jeden płaszcz na zimę. Czy czyni mnie to mniej wartościową od szatniarek, które mają dwadzieścia?
* Mój kot zwany Maleństwem kończy właśnie rok i raczej już nie urośnie. Czy to moja wina, że jest taki mały? Je więcej niż duży i mają dobre jedzenie. Nie ma robali i jest zdrowa. Gdzie popełniłam błąd?
* Chcę jutro wygrać 50 milionów w lotka i mieć od razu dzieci, tzn. kupić ładne mieszkanie, ogarnąć się i się rozmnożyć, tak przynajmniej ze trzy razy. Czy dzieci w wieku 22 lat są tylko kaprysem zwyrodniałej gówniary? I gówniarza (bo mój TŻ, l. 21., też by już chciał)?
* Wczoraj zapomniałam kiedy się zaręczyliśmy.
* Muszę się zrestartować.

środa, 31 października 2012

Tak sobie popiszę

Ostatnio odkrywam, że nie mam nic wspólnego z pozytywnym stosunkiem do życia.

Przepieprzyłam dzisiaj połowę moich miesięcznych wpływów, czyli 60zł, w szmatlandach, a jeszcze nawet do mnie nie dotarły (w sensie wpływy).

Duży kot wraz z nadejściem przymrozków ostatecznie przykleił się do grzejnika. Przewidywany termin odklejenia: marzec 2013. Mały kot porzucił dążenie do niezależności, w związku z czym - w odróżnieniu od kota dużego - większość czasu spędza na nas albo pod kołdrą, pod warunkiem, że któreś z nas też się pod nią znajduje.

Przegrzebałam dno kosza z praniem i odnalazłam coś, czego miałam nadzieję nie oglądać jak najdłużej - grube, ciepłe, wielkie i w ogóle nie uważane za odstręczające przez mojego faceta dresy. Nie może ich uważać za odstręczające, bo ma takie same. Skoro kobieta dobrze w męskiej koszuli, to czemu nie w męskich dresach? "Sej jes tu de dres" po pongliszowemu zyskuje zupełnie nowe, znacznie bliższe mojemu serduszku znaczenie. Jeśli to nie pomoże - przykleję się do grzejnika obok dużego kota.

haft-miejski.blogspot

wtorek, 16 października 2012

Babam! Pach pach!

Ostatnio rzadko coś wygrywam, bo prawie nie biorę udziału w czymkolwiek, chyba, że mi na czymś zależy (a ostatnio na niczym mi nie zależy), więc jest to niewątpliwie chwila warta uwiecznienia. Rzadko mi się zdarza zrobić coś dobrego (bo prawie nic nie robię), więc jaram się tym bardziej - moja samoocena powoli zeskrobuje się z poziomu podłogi i wspina się po krzesełku. Swoją drogą to interesujące, że przeszła mi faza na coś względnie intratnego - chyba po prostu wyczerpały się moje pokłady inwencji słownej i nie wymyślę nic ciekawszego od "Last minute - bo spontaniczność dodaje życiu barw", a w pozostałych dziedzinach życia jestem lekko upośledzona (zwłaszcza społecznie, więc wszelkie głosy i lajki odpadają).
A może nie jestem upośledzona?
Lay's mnie kocha!
Ja rzygam lay'sami, bo kupony same się nie znajdą, więc niedługo otworzę jadłodajnię dla bezdomnych (oczywiście przesadzam, bo co to znaczy dziesięć paczek w obliczu wszechrzeczy). Dupa rośnie.
Szkoda, że przelewy idą miesiąc (miesiąc! MIESIĄC! A jeszcze nie chcieli mojego numeru konta!), bo przeżycie miesiąca stoi pod wielkim znakiem zapytania. Nie no, chłop mnie karmi.

Się pytam: dzie moje milijony?!

Bym pokazała, co stworzyłam za tyle szmalu, ale jest to tak suche, że musiałabym - oprócz chipsów - rozdawać jeszcze wodę do popicia.
Jestem osom!
Jutro trzyma się u mnie kciuki, żebym znowu wygrała, a potem główną, bo mam dosyć patrzenia na ziemniaki, a jeść coś trzeba (i nie mam na myśli ziemniaków - odkryję chyba wszystkie możliwe gatunki ryżów i kasz po tym konkursie).
Tym razem za to (kolejna notka bez obrazka nie przejdzie):


Pikne, nie? I suche aż trzeszczy...
No, to tyle.

niedziela, 14 października 2012

Czy przylepianie różowych ust ziemniakowi

czyni mnie bardziej alternatywną od tych, którzy srają bursztynem?

Nie wiem, jakoś mnie wszystko ostatnio irytuje - zwłaszcza wrażenie, że wszyscy porozumiewają się jakimiś ustalonymi frazami, których granice są nienaruszalne. W zasadzie nie tyle "porozumiewają się", co piszą. Chyba zacznę kolekcjonować przykłady. Wszystko jest nienaturalne i niespontaniczne, schematyczne, utarte, wyświechtane... (Tak, to rozważania i problemy na poziomie piętnastolatki).

W Angorze publikują ostatnio fragmenty Pokolenia IKEA jakiegoś smutnego anonima - czy naprawdę ktokolwiek poznał kiedykolwiek kogokolwiek będącego jak bohaterowie tej książki? Serio? Tak wygląda życie? Co mnie ominęło?

piątek, 21 września 2012

Wywakacjowałam się

Sprawa wygląda mniej-więcej tak, że czas się chyba ogarnąć po sezonie ogórkowym - nie wiem, czy ktoś tu zajrzy, bo 98% odwiedzin było z Wizażu, na który ekstremalnie nie chce mi się wchodzić (to u mnie sprawa regularna - uzależniam się od jakiegoś forum [Wnętrza mieszkań, Wizaż, O imionach i jeszcze parę innych], tracę na tym masę czasu, a potem mi się nudzi i tyle z tego wychodzi). Generalnie tymczasowo jestem internetowym mizantropem z racji ożywienia życia towarzyskiego fejs tu fejs. W planach na najbliższy czas mam założenie hostelu, bo po wakacjach mam spore doświadczenie na tej płaszczyźnie - zapasowa kanapa w centrum Krakowa wystarcza, żeby wszyscy starzy znajomi lubili cię bardziej...

Kwestie życiowe są dosyć niezmienne, to znaczy żyję, mieszkam gdzie mieszkałam, żyję z kim żyłam, bla bla.
Koty ostentacyjnie słaniają się z głodu, bo zaczęły się przelewać przez palce i dietetyk (czyt. mój G) uznał, że będziemy je karmić ilościami zalecanymi przez producenta, a nie jak dotąd "żryj biedny koteczku aż ci oczka wyjdą". Ubyło nam jednego szczurka, ale potem przybył nam jeden szczurek (tak jest w koło Macieju od 2008 roku), chomik jest niezmiennie niezniszczalny - tyle o zwierzątkach.

Z ciekawostek wpisujących się w tematykę bloga - odkryciem roku jest to mydło, które powoli zastępuje mi wszystko po kolei (zaczęło się od żelu do twarzy - jest epickie, potem preparat do czyszczenia biżuterii i vanish, DZIAŁA, zastanawiam się, kiedy przyjdzie pora na żel pod prysznic i szampon, na pastę do zębów się nie odważę) - jestem w lekkim szoku, bo kupiłam je w jakimś PSS Społem z okrzykiem "jakie śliczne opakowanie ja chcę to mieć chcę chcę postawię na półeczce". Proste rozwiązania są najdoskonalsze.

Jutro mamy wesołą wycieczkę, bo jedziemy do Huty zwiedzać, no, hutę - jaram się jak Joanna d'Arc na stosie. Chciałam porobić zdjęcia, ale oczywiście jest absolutny zakaz, więc nie będzie fotorelacji.
Mam za to fotorelację z Sandomierza, ale - jako, że przebiegliśmy przez miasto w ciągu 15 minut - większość zdjęć nie nadaje się do oglądania. Mam tylko psa - ładnego psa, bo mojego.

środa, 22 sierpnia 2012

Staję się nerdem

Przed Państwem potencjalnie najbardziej bezużyteczna aplikacja na Androida ever - soundbox z wariacją na temat Harder Better Faster Stronger Daft Punk, którego wcale nie lubię. Apka z gatunku toaletowych, czyli mniej wymagający surogat prasówki kibelkowej. Jestem mistrzem reklamy, nie? Ale zrobiłam grafikę! Pierwszy raz w życiu! Do tej pory największym moim osiągnięciem na tym polu była obróbka zdjęcia, żeby było mniejsze i miało ładniejsze kolorki (w mojej skromnej opinii). W każdym razie jest za darmo, więc się wpisuje w tematykę blogaska. Ściągnąć se można TUTAJ.
A wygląda to-to tak - tadaaaa!
Od czegoś trzeba zacząć, nie?
Za jakiś czas chyba wyewoluuje i będzie DaftPademHero, czyli gierką a nie soundboxem i nawet będzie zapisywanie wyników na stronie!

Edit: kolega-współautor mnie ochrzanił, że są inne bardziej bezużyteczne, więc muszę się wycofać z tych słów. Przykro mi. Straciliśmy tytuł.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Migawki

Arachnofobom i malkontentom dziękujemy. Nie wszystko musi być po coś!











Miał być smalec, to będzie: łan handryd persent vegan! Nie pamiętam (serio, przez 8 lat można zapomnieć) jak smakuje smalec ze świni, ale ten jest barrrrdzo dobry! (i zajebiście tuczący, ale zrobiłam dzisiaj z dziesięć kilometrów piechtą, to sobie mogę). Jak coś nam z tego wyjdzie, to będą wegańskie śledzie (a co, właśnie się octują czy co tam się dzieje ze śledziami). Jak mi się będzie chciało, to zrobię Wam jeszcze wegańską rybę po grecku (Wam, bo sobie już robiłam, ale wiecie, pics or didn't happen), i nie, nie jestem weganką, z rzadka nawet aspiruję, ale lubię robić w konia mięsożerców. 
Tadaaaa wegański smalec!

piątek, 3 sierpnia 2012

Relacja dla czymających

Kto trzymał za mnie dziś kciuki - poszło Wam nad wyraz dobrze, wprawdzie obydwa mieszkania były już wynajęte (przy czym o jednym wynajęciu dowiedziałam się już po tym, jak mój mózg zdążył wypłynąć przez lewe ucho na chodnik pod klatką kamienicy, bo przygrzało mi słońce i zrobiła się z niego zupa - czekałam raptem 20 minut, gdy w końcu zadzwoniłam do Miłej Pani, żeby się dowiedzieć, że to już nieaktualne - sucz pominęła kwestię poinformowania mnie o tym), ale, ale! Wymienią nam okna! Zostajemy w Dziupli po wsze czasy, aż osiągniemy zdolność kredytową i kupimy sobie podobną Dziuplę!

Jak mogłabym zostawić taką kucheneczkę, z pralką, psią dupą i niedomykającymi się szafkami? No jak?

środa, 1 sierpnia 2012

Jeżu śnięty!

Ostatnie dni mijają mi pod znakiem niechcemiesie. Polega to na tym, że z zaplanowanych rzeczy robię 30%, a pozostałe odkładam na jutrosiezrobi. W 30% nie zawierają się żadne zdjęcia (zwłaszcza smalcu, który, nota bene, wyszedł zajebisty), sprzątanie w szafie, robienie kreatywnych obiadów (chociaż pora sprzyja, bo gotuję je mniej-więcej na 23:00), spotykanie się z kimkolwiek i jeszcze masa rzeczy, które by się przydały.

Z rzeczy za minimalną: muszę wyczarować 300zł na dopłatę do prądu za zimę i znaleźć mieszkanie, które ma więcej niż 10m2, nie jest zagrzybione, nie leży na zadupiu i mieści się w zaplanowanym budżecie, bo w Dziupli zamarzniemy zimą - rozstanie będzie trudne i ciężkie, bo będę tęsknić za pralkową telewizją, dziwną muzyką do drugiej w nocy i brakiem miejsca na naczynia... Trzymaj kciuki kto może, bo jutro oglądam dwie nowe skryjdy na koty, w tym jedną stanowczo bardziej hardcore'ową - CZTERNAŚCIE METRÓW! Wygląda genialnie na zdjęciach, ale bez wizji lokalnej to se ne da. Jeśli się na nie zdecydujemy, to pewnie zostanie nowym hitem na blogasku, serio. Też ma antresolę. I to taką z barierką! Odkryjemy nowe oblicze luksusu!

Żeby nie było zbyt łyso: sto lat za Murzynami foto z serii "łots in maj beg"

poniedziałek, 30 lipca 2012

Czy ktoś jeszcze pamięta o minimalnej?



LALALALALALA NADAL NIE POSZŁAM DO BIBLIOTEKI i chooy.

Jutrzejszy (albo następny, kiedy mi się zachce) sponsoruje literka "s" jak "smalec" - przysięgam! Wegański! Będzie fotorelacja!

środa, 11 lipca 2012

Nie mam pomysłu na tytuł

Nie, nie wszystko na zdjęciu jest z Ikei

...A ja a ja a ja będę jutro produkować wegańskie galaretkiiiii! Moja gimnazjalna duszyczka nie może się doczekać.
Agar-agar jest średnio ekonomiczny, więc nie ma się czym chwalić. Muszę zacząć gotować różne biedackie i plebejskie potrawy, żeby móc je wrzucać na bloga bez cienia hipokryzji. Kopytka? Zupa z trawy? Kanapka z chlebem?

Nie mam żadnych fajnych zakupów, którymi można by się pochwalić, nic nie zrobiłam, niczego się nie nauczyłam i generalnie jestem bezużyteczna. Miałam kiedyś znajomego, który by mnie określił słowem daremna - skąd się wzięło to "ktoś jest daremny"?
Jutro sobie chyba zwężę nogawki spodni z lumpa, żeby bikejkowe bootcuty zaczęły przypominać coś ludzkiego - nie wiem, czy nie jest to szczyt moich możliwości.

A nie! Zapisałam się do postcrossingu! Jutro idę wybierać kartki i wysyłać je w siną dal (Chiny, Japonia, Rosja, Litwa i Holandia - dojdą pewnie pod koniec przyszłego roku). Muszę się zastanowić, jakie kartki lubię i o czym chcę czytać, żeby sobie pouzupełniać magiczne okienka formularza i może kiedyś, w dalekiej przyszłości, coś fajnego do mnie dojdzie. Chciałabym z Finlandii (jeszcze nie wiem dlaczego). Czy ktoś zna jakiegoś Fina, który chciałby napisać do mnie kartkę?

niedziela, 8 lipca 2012

Ogłoszenia drobne

Aaaaanadal nie poszłam do biblioteki.

Tak, musiałam o tym napisać bzdurną notkę, żeby za każdym razem, gdy pomyślę o blogu, było mi jeszcze bardziej wstyd z tego powodu i żebym patrzyła na napis "za minimalną", przypominając sobie, ile pieniędzy zostało mi do końca miesiąca i ile z tego oddam na pożarcie bibliotekarkom tylko dlatego, że odczuwam wstręt do jazdy komunikacją miejską w czasie upałów. 

APELUJĘ O PILNE KOPNIĘCIE MNIE W SEMPITERNĘ
albo zdzielenie łopatą w potylicę

niedziela, 1 lipca 2012

Rok z koteczkiem

Czyli wielkie świętowanie rocznicy z Cherrusiem. Uczczone fotorelacją. Kot nie był zachwycony i nie udało mi się przekonać jej do pięknego uśmiechu ani nawet do niemordowania mnie wzrokiem.


Gratisowo zdjęcia Maleństwa na kacu.

piątek, 29 czerwca 2012

Eksperymenty

Nie mylić z ekstrementami.
1) Jak się dodaje notkę na bloga powstrzymując się przed dodaniem zdjęcia (choćby koteczka)? - próba generalna. Jak zakładałam pierwszego blogaska w roku 2002, to nikomu się nie śniło dodawanie własnych zdjęć do notek, bo nie było ImageShacka ani takiego fajnego Bloggera i trzeba się było męczyć z Interią, i nikomu się nie chciało, więc wstawiało się gify z Diddliną.
2) Eksperyment psychologiczny - okropna opaska zamówiona za zero złotych zero groszy z ROMWE (6,99$) leci na Allegro od 30zł BCM (nówka sztuka w wielkim worze i mniejszym worze, z napisami, a jakże) - czy uda się ją opylić i kim będzie owo naiwne stworzenie, które ją kupi? Czy będzie miało na imię Mariola?
3) Ten trwa już od jakiegoś czasu - po ilu dniach zechce mi się ruszyć tyłek i pojechać do Ikei po wygraną foremkę? Wymaga to wielu trudnych kroków: wydrukować oświadczenie, wyjść z domu, wsiąść w pięćdziesiątkę, przesiąść się w 130, potem jeszcze przeczłapać z Azorów i na końcu przekonać panią z BOKu, że to ja jestem na zdjęciu w DO, tylko mam niefotogeniczny ryj. Lajfs hard. Potem z powrotem. A na końcu jeszcze zrobić ciasto, bo głupio mieć foremkę i nie zrobić ciasta. Foremka jest miENtowa i w kształcie serduszka, będziemy rzygać tęczą.
4) Moment zawahania - pójść do biblioteki i zapłacić karę czy wyzbyć się resztek honoru i poczekać (chyba z rok) do dnia, w którym biblioteczne grzechy zostają odpuszczone? Co wybierze Luiza? Jakie będzie rozstrzygnięcie tego dylematu? Sprawdź już w najbliższym odcinku!

sobota, 23 czerwca 2012

Sobie uszyłam...

...czyli kolejna próba wmówienia sobie, że posiadam jakiekolwiek zdolności manualne.

Koszt finansowy dość śmieszny (łącznie może ze 4PLN za materiały - IKEA, z piątkę za zamek i odrobina modeliny), ale do tego należy doliczyć utrzymujące się od dwóch dni zakwasy w kciukach (jakkolwiek to brzmi) i mnóstwo nocnych godzin prucia szycia.

Gdyby ktoś miał wątpliwości, docelowo miała to być kosmetyczka. Nazwijmy to, no nie wiem, modelem prototypowym. Szyta oczywiście ręcznie, tzn. igłą i nitką, bo moja maszyna jest jakieś 350km ode mnie i w dodatku ma jakieś problemy ze sobą (coś się jej spaliło czy coś tam).





poniedziałek, 18 czerwca 2012

Zajęłam się pierdołami

Jak na obrazku - zanim ogarnę się w temacie miną wieki, bo na razie połączenie mojego mini-Parkinsona, braków technicznych i śladowej wiedzy dotyczącej obróbki tej piekielnej masy sprawiają, że wychodzą mi jakieś małe koślawce. Trochę mnie to frustruje i nie ma się czym chwalić, ale ponieważ to mój słit-blogaskowy-pamiętniczek wrzucę sobie to na pamiątkę, żeby kiedyś, gdy już sto razy padnie mi dysk twardy pochłaniając wszelkie zdjęcia i gdy będę fimowym mistrzem, móc się z siebie trochę pośmiać.


wtorek, 22 maja 2012

Tłumaczę się + KONKURS

Nie, nie zapomniałam o blogu ani nawet nie mam go w dupie.

Po prostu - TAK wygląda moja nowa, lepsza rzeczywistość:


A teraz przed Państwem 
..:: PIERWSZY GAJWEŁEJ NA MOIM SŁITAŚNYM BLOGASKU!  ::..
ZAGADKA:
Co to jest?
(chodzi mi o przedmiot, nie o to, że to krew)
 Odpowiedzi, o ile ktoś ma ochotę - w komentarzach.
NAGRODA: zwycięzcę zabieram na piwo
Warunek: lokalizacja - Kraków lub Lublin (z rzadka, ale bywam).
Nagroda do odbioru po pierwszym czerwca.

wtorek, 15 maja 2012

Jak się gotuje za minimalną, czyli tarta po mojemu

Wpadamy na pomysł przyrządzenia jakiegoś modowego jedzenia. Powód może być różny - ktoś do nas przychodzi i chcemy się wylansować albo po prostu nudzi nam się spaghetti z torebki i zupa pomidorowa z puszki (o tym kiedyś).
Szybka burza mózgów (nie wiem, ile ich tam macie, ja mam jakieś 3/4 przeciętnego) - mamy połowę maja, co jest fensi, dżezi i spoko? Szparagi. Szybki rzut oka do portfela zdradza nam, że na szparagi owszem, możemy sobie pozwolić, ale pod warunkiem, że do końca tygodnia przetrwamy na wodzie i paluszkach. Własnych, nie słonych. Jest jednak jeszcze jedna nowalijka, wprawdzie nieco passe, ale przynajmniej na tę samą głoskę. Szpinak!

TARTA ZE SZPINAKIEM 
W piekarniku odnajdujemy naczynie żaroodporne kupione na promocji w Tesco, o którym zapomnieliśmy, bo jako kulinarne beztalencia rzadko korzystamy z czegoś  innego niż garnek do ugotowania makaronu. Szukamy przepisu na tartę, który po odjęciu połowy składników okaże się być odpowiednio za minimalną. Znajdujemy na przykład taki: KLIK. Po wstępnej analizie dochodzimy do wniosku, że zamiast fety użyjemy sera fetopodobnego albo śmietany z solą, a jakaś mąka jest równie epicka jak mąka tortowa (bo nie wiemy, co to do cholery jest i czym się różni od poznańskiej).
Po wstępnym rozdziabaniu wydłubanego spod ściany lodówki masła z jakąś mąką robimy w tym dołek i wylewamy tylko pół rozbełtanego z wodą jajka, bo i tak wszystko nam się rozpływa i brudzi szafkę, ścianę, podłogę i nas. Stolnica jest narzędziem burżujskim, więc korzystamy z deski do krojenia. Po wykonaniu pierwszych kilku kroków wychodzi nam ciastolina.
Wrzucamy glut do lodówki i wchodzimy na Wizaż  uczymy się do kolokwium. Po jakimś czasie (nie patrzymy, brońcie bogowie, na zegarek!) przypominamy sobie o naszym cieście. Postępując zgodnie ze wskazówkami osiągamy coś, co, tak! z grubsza przypomina spód tarty.
Nie pamiętamy, kiedy ostatnio widzieliśmy groch albo fasolę, bo uważamy je za twory niejadalne i służące do wyrabiania instrumentów muzycznych w podstawówce. Odnajdujemy na dnie szafki jakieś resztki cieciorki. Potem przypominamy sobie, że nie mamy papieru do pieczenia, więc idziemy do sklepu. Na miejscu odkrywamy, że papier do pieczenia kosztuje 8PLN, a papier śniadaniowy 0,99PLN. Kupujemy śniadaniowy. Po wyjściu ze sklepu przypominamy sobie, że nie mamy szpinaku. Wracamy się, kupujemy szpinak.
W trakcie pieczenia okazuje się, że papier śniadaniowy jest równie dobry, co papier do pieczenia - nadal nie zauważamy różnicy. Z grubsza myjemy szpinak i szarpiemy go na mniejsze kawałki, upychając w rondlu, żeby nie wypadał za bardzo, bo nie odszorowaliśmy jeszcze kuchenki po ostatnim parzeniu epickiej kawy i mógłby się zabrudzić. Jako wegetarianie sprawdzamy, czy nie zapodział się nigdzie jakiś ślimak albo inszy pasikonik. W międzyczasie odnajdujemy jakieś chaszcze, które na pewno nie są szpinakiem - po przemyśleniu tematu i wznieceniu w sobie nadziei, że są halucynogenne, postanawiamy je dorzucić.
Ponieważ szpinak musi być ze szczypiorkiem, a szczypiorek wyglądał mniej świeżo niż mój dziadek, kupujemy jakieś kiełki. Nie wiemy co to ani jak smakują, ale uznajemy, że wszystkie kiełki są trochę pikantne, więc perfekcyjnie zastąpią szczypior. Nasz facet krzywi się, że wstrętne. My też się krzywimy, bo smakują jak zupełnie trawiasta trawa, ale mówimy, że pycha i zdrowe, żeby nie stracić za bardzo twarzy. Wrzucamy garść do szpinaku.
Dalej postępujemy z grubsza zgodnie z instrukcją, dodajemy jednak mniej jajek, zastępujemy fetę dowolnym innym białym nabiałem i zapominamy patrzeć na zegarek, więc po jakimś czasie nie mamy zielonego pojęcia, co mamy teraz zrobić. Pod koniec pieczenia przypominamy sobie, że miał tam być jakiś ser. Czy mamy ser? Mamy! Czy jest to parmezan? Bynajmniej. Każemy facetowi zetrzeć ser, bo szkoda nam paznokci.
Po nieokreślonym czasie wyjmujemy nasze kulinarne arcydzieło z piekarnika. Jeśli jest jadalne - zjadamy. Jeśli nie jest - dzwonimy po pizzę (w wersji budżetowej robimy kanapki z chlebem) i próbujemy znaleźć bezdomnego psa, który lubi lekko przypalone. Włala!

poniedziałek, 14 maja 2012

Jestem głupia jak półbut (bo nawet nie jak cały)

Post kompletnie nie na temat, ale muszę się tym z kimś podzielić.

Nie przejmuję się zazwyczaj takimi rzeczami.
Jedyny film, na jakim płaczę, to Król Lew, a i to nie zawsze (średnio co drugi raz, ale jak już zacznę, to nie kończę przed napisami).
Umiem odróżnić fikcję od rzeczywistości, co przy moim upośledzeniu empatii nie jest specjalnie trudne.

Przeryczałam właśnie cały finałowy odcinek Desperate Housewives. Nie wiem, jak to możliwe, że już nigdy nie będzie nawet pół odcineczka, nawet małego promo, nic! I wcale nie płakałam dlatego, że Karen umarła, a wszyscy się wyprowadzili, a Tom i Lynette się zeszli i była ta romantyyyyczna scena kiedy mówili sobie, że są miłościami swojego życia, a Julie urodziła i w ogóle.
W dupie to mam.
Ale żeby już nigdy nawet jednej scenki?!?...

źródło: http://tvfanatic.com



Idę sobie jeszcze trochę poryczeć.

piątek, 11 maja 2012

Przeżyłam swój pierwszy raz

...i nikogo przy tym nie zabiłam! Miszyn komplit. 
W kształceniu się na nauczyciela jest coś fantastycznego. Oczywiście w znaczeniu dosłownym, nie potocznym, bo cudowności w tym niewiele. Trzeba być jednak nieco odrealnionym (pragnę podkreślić, że to taki surogat wyrazu cenzuralnego inaczej), by samodzielnie i z własnej, nieprzymuszonej woli podjąć taką decyzję, skazując samego siebie na:
a) permanentne bezrobocie,
b) życie niemalże za minimalną do końca świata, o ile, mimo punktu a, znajdzie się jakąś pracę,
c) obcowanie z nieletnimi stworzeniami, które są takie słodkie! A przynajmniej słodko wyglądają. Kiedy wydrapują sobie nawzajem oczy. Albo tobie.

W każdym razie podczas mojej pierwszej w życiu lekcji po drugiej stronie klasa 4f robiła ze mną, co im się żywnie podobało. Ich prawdziwa nauczycielka orzekła, że lekcja ciekawa, ale powinnam być bardziej zdecydowana. Że nie mogę przepraszać za to, że jestem, mam pokazać im, kto tu rządzi. Oni, do cholery, rządzą! Nie pisałam się na tresowanie nosorożców! W obliczu zagrożenia KAŻDY człowiek posiadający instynkt samozachowawczy chowa się we własnych ramionach i stara się nie myśleć o tym, co Bear Grylls zjadłby w takiej sytuacji.

Dzień wcześniej było jednak fajnie. Wycinałam sobie nazwy filmów animowanych, robiłam plansze, rulowałam słówka do losowania i zgryzałam formaldehydową odżywkę z paznokci (może umrę na raka i nie będę musiała tego więcej robić?).

Nie, nie noszę tych okularów na co dzień. Nie musicie mi współczuć. Chociaż, niestety, jestem jedną z tych biednych istot, które przeglądają się czasem w lustrze i którym udało się zauważyć, że w nerdach wygląda się paskudnie, więc nawet z rzadka nie bywam feszyn...

Moja droga do sławy nieco się skróciła, bo byłam w radiu! Na antenie! W Esce Rock! Przez minutę i bez sensu, bo nie udało mi się zgaść, ale niech tam, przynajmniej wygrałam płytę.

Dzisiaj natomiast proszę o trzymanie kciuków, bo spotyka się Szanowna Komisyja, która zadecyduje, czy moje zgłoszenie było na tyle epickie, by można mi było przyznać nagrodę. Jeśli będziecie odpowiednio mocno afirmować, to może wygram bon, który pozwoli mi przeżyć najbliższy miesiąc - przy założeniu, że uda mi się go spieniężyć.

poniedziałek, 7 maja 2012

Szpery śmietnikowo-starociowe - część 1 z miliona

Szykuję się do trzech nowych notek: "Czego używam do codziennej tapety, czyli odrobina empatii dla mijających mnie przechodniów", "Chcę wyglądać jak pudel! - poradnik dla początkujących" oraz "Podrabiamy kosmetyki - jak zaoszczędzić 30zł bawiąc się w Małego Chemika". Na razie jednak pokażę Wam parę nowych gadżetów, czyli post śmietnikowo-starociowy.

To serduszko to nowa miseczka dla koteczków. Mają ich już trochę, ale jakiś czas temu jedna odeszła do krainy wiecznej emalii, należało więc uzupełnić zapasy. Poza tym kotki muszą wiedzieć, że je loffciam, więc serduszko musi być. Nie, żeby im nie było wszystko jedno, z czego żrą, ale skoro darowałam im przebieranie w sukieneczki, musi być przynajmniej słitaśna zastawa.
Puzderko z sową należy do mojej mini-siostry, ale jej zazdroszczę, więc pokazuję - może sobie takie wyafirmuję.

Do metalowego pudełeczka po Aspirynie wkleiłam cienie Inglota (wymiana z Wizażanką - puściłam w siną dal serum rozgrzewające Eveline, bo w moim wypadku określenie "serum do dupy" zyskiwało podwójne znaczenie, co pokazuje, że dupa dupie nierówna). Teraz mam wrażenie, że był to szczyt kretynizmu, to znaczy wklejanie, bo cienie nie są chyba warte niszczenia dla nich pudełeczka, ale niech im będzie - cieniom też należy się odrobina luksusu. Są nawet niegłupie, ale nie znam się na opisywaniu cieni, więc daruję sobie recenzowanie. Poza tym wcale nie są takie znowu za minimalną, żebym im musiała jakieś specjalne względy okazywać.
Parę razy za to wylądowały już na ziemi za sprawą dwójki bydlątek, bo one są bezwzględne dla wszystkiego - dlatego tak dziwnie wyglądają. Znaczy się cienie. Trochę zmieniły przy tym konsystencję (też cienie, nie bydlątka), więc uzyskałam nowy rodzaj - w-kamieniu-ale-sypkie. Byłoby to intrygujące, gdyby zyskały przy tym jakieś zalety, ale nie zyskały. Tylko bardziej brudzą.

czwartek, 3 maja 2012

Koko kapelusz spoko

Podobno w okularach przeciwsłonecznych - każdych - wyglądam jak pół dupy zza krzaka, w związku z czym dostałam nieoficjalny zakaz ich noszenia. Ponieważ wszechświat jest z natury miłosierny, dostałam także pozwolenie na noszenie kapelusza. W związku z czym noszę kapelusz, a przy okazji oficjalnie pokazuję dość aktualną większość mojego ryjka. I wybaczcie, że nie mam oczu, tak mnie mama z tatą zrobili.

Zazwyczaj nie mam takich pusiatych włosów. Ich ilość oraz fakt, że każdy rozpoczął własny, niezależny żywot (dwa wczoraj przyznały, że są w trakcie bukowania biletów na Majorkę) spowodowana jest tym, że uwierzyłam Internetowi (znowu!) i zaczęłam PIELĘGNACJĘ BEZSILIKONOWĄ. Sprowadza się to do tego, że używam pokazywanej tu już odżywki z Rossmanna full natura granat i coś tam, cofam moje włosy w rozwoju myjąc je szamponem dla dzieci, a na dodatek co dwa dni wyglądam przez noc jak polski byznesmen z początku lat 90, bo taplam się w oleju (oni wybierali brylantynę, ale to wsio rawno).
Ma być podobno piknie, zdrowo, błyszcząco, laski mają mdleć, mężczyźni mają mi wylizywać podeszwy butów błagając o jedno spojrzenie, a ja mam po takiej pielęgnacji zostać megagwiazdą z dziesięcioma milionami na koncie i ząbkami jak perełki. Taka jest teoria. W praktyce od miesiąca wyglądam jak porażona piorunem, laski turlają się ze śmiechu, mężczyzn jakoś nie widać.

Kapelusz z Teskacza, czyli F&F za szałowe 25PLN.

wtorek, 1 maja 2012

TAG?! Już powiedziałam "tak"

Zostałam otagowana przez moją siostrę - spoon full of sugar, no bo przez kogóż bym innego mogła. Młoda podsumowała, że głupio będzie, jeśli nikt nie wypełni, więc dla zachowania dobrej twarzy naszego rodu i w ramach wspierania puli naszych genów uznałam, że mogę się przecież poświęcić.
Zasady:
1. Każda oznaczona osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań przyznanych im przez ich "Tagger" i odpowiedzieć na nie na swoim blogu.
2. Następnie wybierasz 11 nowych osób do tagu i połącz je w swoim poście. - ni cholery nie rozumiem tego polecenia, więc je zignoruję
3. Utwórz 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w TAGu i napisz je w swoim TAGowym poście.  
4. Wymień w swoim poście osoby, które otagowałaś!  
5. Nie oznaczaj ponownie osób, które już są oznakowane.


1. Ile lat miałaś, gdy zaczęłaś się malować?
11, ukradłam mamie podkład idąc na dyskotekę szkolną. Tańczyliśmy wtedy do Enrique Iglesiasa, a podkład był z MaxFactor. Jak miałam 9 lat, to babcia kupiła mi odżywkę do paznokci, żebym nie obgryzała, ale to przecież nie jest malowanie.
2. Czy każdego dnia ubierasz się zgodnie z obowiązującymi trendami? 
Nie, bo nie udało mi się upolować lordsów ani tomsów. Możecie mną gardzić.
3. Bez jakiej potrawy nie mogłabyś żyć, będąc na diecie?
Bez ruskich pierożków, czekolady, ruskich pierożków, piwa (to też potrawa), chlebka, fryteczek, placków ziemniaczanych, ruskich pierożków i smażonego camemberta. Kiedy jestem na diecie jem to samo co nie będąc na niej, ale mam wyrzuty sumienia, więc rzadko bywam ostatnio na diecie. Możecie mną gardzić.
4. Czy masz w domu jakieś zwierzę?
Chomika, dwa koty, mężczyznę i dwa szczurki. 
5. Co zrobiłabyś, gdybyś zgubiła się samotnie w ciemnym lesie?
Siadłabym na środku ścieżki, wpadła w histerię i umarła na nerwicę, potem bym się rozłożyła i zaczęła śmierdzieć, po czym zjadłyby mnie lisy i nikt już nigdy by mnie nie odnalazł, zamieniłabym się więc w żywą legendę i została Dziewczyną z Lasu Zjedzoną Przez Lisy.
6. Jak często uprawiasz sport?
Gardzę sportem, ale mam zamiar nauczyć się gry w brydża sportowego jeszcze w tym życiu.
7. Czy lubisz święta (Wielkanoc, Boże Narodzenie)?
Uwielbiam, bo nikt wokół mnie tego w zasadzie nie obchodzi, więc jest wolne i trochę więcej jedzenia, a jednocześnie nie trzeba nic robić.
8. Jaki był najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałaś?
Nie wiem, co mam napisać, bo obok mnie siedzi chłopak, od którego dostałam na ostatnie urodziny bardzo ładny wisiorek... No dobra: bardzo ładny wisiorek.
9. Jakich cech nie znosisz u innych ludzi?
Tego, że czasem coś ode mnie chcą.
10. Co w sobie lubisz?
To, że jestem mądra i piękna.
11. Co chciałabyś zrobić, ale nie masz na to odwagi?
Jestem człowiekiem bez ambicji, więc niczego nie chciałabym zrobić.


Moich 11 pytań:
1. Czy wolisz zasłony, żaluzje czy rolety?
2. Jakiego koloru jest miska, w której najczęściej jesz muesli, o ile jadasz muesli?
3. Wolałabyś Woody'ego Allena czy Vina Diesela? Sytuacja: kolacja ze śniadaniem.
4. Czy wiesz, że mówi się "w cudzysłowie", a nie "w cudzysłowiu"?
5. Gdzie w Twojej kuchni stoi kosz na śmieci?
6. Nosicieli jakiego elementu garderoby zabijasz śmiechem?
7. Truskawki czy jagody?
8. Mówisz "na dworze", "na dworzu" czy "na polu"?
9. Jakiego słuchasz radia, jeśli jakiegoś?
10. Piercing czy tatuaż?
11. Po co Ci blog?


Nie taguję nikogo, bo zawsze się stresuję, że lubię kogoś, kto mnie nie lubi albo nie zna, więc chętnych na otagowanie proszę o komencika, a wtedy ich otaguję, żeby nie było lipy. Albo po prostu sobie weźcie tego taga, o ile ktoś go jeszcze nie miał, i napiszcie, że to ode mnie. Albo nie piszcie, jak tam chcecie.

sobota, 28 kwietnia 2012

Parę impresji na szybko

z okazji tego, że ponad 6000 razy przyszło komuś do łba, żeby tu zajrzeć. Dzięki!
Wywiad gospodarczy - wysłannicy firmy Gołąb Żebrak S.A. podpatrują działania pijarowców z Łabędź Żebrak sp. z o.o.