sobota, 28 kwietnia 2012

Parę impresji na szybko

z okazji tego, że ponad 6000 razy przyszło komuś do łba, żeby tu zajrzeć. Dzięki!
Wywiad gospodarczy - wysłannicy firmy Gołąb Żebrak S.A. podpatrują działania pijarowców z Łabędź Żebrak sp. z o.o.

piątek, 27 kwietnia 2012

Obuwniczy hit sezonu

W tym sezonie najmodniejsze shoesy to creepersy, lordsy, meliski albo tomsy. Ponieważ, jak wiadomo, bez shoesów nasz outfit w ogóle nie ma racji bytu, postanowiłam zainwestować część moich money w takie shoesy, żeby być in i w ogóle nie out. Bycie fashion victim jest ważną częścią mojej osobowości, udałam się dziś do store'u a.k.a. shopu celem znalezienia czegoś odpowiedniego dla siebie.

Ponieważ za mało klikacie w reklamę i nikt nie chce ze mną nawiązać intratnej współpracy, tymczasowo za minimalną wciąż pozostaje aktualne - w związku z tym meliski niestety odpadły w przedbiegach, pomachałam im więc na pożegnanie w mych dreamsach i uznałam, że kiedyś spełnię moje big wish, ale na razie muszę wziąć pod uwagę rzeczywistość.
Creepersy powaliły mnie swą zgrabnością, niekłamanym urokiem i lekką, kobiecą - ba, dziewczęcą! - linią. Musiałam uznać zatem, że nie jestem godna noszenia tego obuwia, bo przyćmiewałabym jego subtelny czar. I nie ma znaczenia, że te różowe, w panterkę i z sierścią byłyby dla mnie perfect - po prostu nie jestem godna!
Lordsy, especially z ćwiekami, to moje pragnienie od lat - marzyłam o nich, zanim ktokolwiek je wymyślił. Wierzcie mi lub nie, jest to obuwie doskonałe dla wszystkich fashionistek. Szczególnie polecam je wszystkim kobietom zdradzanym przez mężów oraz paniom, które nie uważały na kursach samoobrony. Wprawdzie nie widziałam ich w ostatnim Vogue'u, ale to przecież świadczy tylko o tym, że to shit, a nie prawdziwy fashion magazine!
Gwarantuję Wam, że pragnę nieziemsko także tomsów. Naprawdę bardzo chcę je mieć i śniłam o nich ostatnio i przedwczoraj też - widziałam siebie biegającą w tomsach po jakiejś pięknej mead. Naprawdę chciałam je kupić, tylko, do cholery, nie jestem w stanie zapamiętać, które to są tomsy. Ale się dowiem i kupię.
Już, już byłam zatem bliska kupienia wymarzonych lordsów, kiedy wydarzyło się coś strasznego. Nie wiem, jak to się mogło stać, jednak NIE BYŁO ich w moim shopie! Pewnie można je kupić na Kleparzu, ale jeszcze nie jestem out na tyle, żeby kupować shoesy gdzieś indziej niż w poważnym store, więc nie było rady.

Starałam się.
Chciałam być fashion
Chciałam być in
I can't
Wylądowałam w czeszkach.

Nawet czeszki podrabiają, moje nie są orydżinalne, co już zostało mi wytknięte. Dwajściapięć zeta.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Willa w wersji budżetowej

Napisałam, że napiszę, to napiszę, to znaczy napisałam, że wrzucę, wrzucam zatem. Fragmenciki. Może ktoś się lepiej poczuje, że inni mają gorzej (choć mamy się cudownie), może kogoś zainspiruje tak, jak inspiruje mnie.
Hacienda ma coś koło osiemnastu metrów kwadratowych i zawiera w sobie wszystko, czego oczekuję po mieszkaniu, poza powierzchnią. Mieszkamy tu w 7 stworzeń (słownie: siedem).
Błyskawicznie robi się w niej bajzel.
Okna są skrajnie nieszczelne, bo są stare i drewniane.
Mieszkanie jest wyższe niż szersze...

...i chyba pęknie mi serduszko, kiedy będę musiała się stąd wyprowadzić.
Miejsce na popularny ostatnio lans poranną kawą.
Tylko nikt nie patrzy, poza szczurami buszującymi po śmietnikach nieopodal i żyrafami.
Na zdjęciu widać... 70% powierzchni mieszkania? Coś koło tego. Może 80%.

Nie umiem na zdjęciach oddać istoty tego mieszkania, w każdym razie wierzcie mi - jest cudowne, choć wszystko wskazuje na to, że jest to niewykonalne.
Post bez krzty ironii, serio.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Nigdy nie zrozumiem ludzi


...którzy biegają w maratonach. Po prostu.
Słowo "maraton" kojarzy mi się tylko z Filippidesem, który jak przystało na normalnego człowieka po prostu wziął i uczciwie umarł po dobiegnięciu do Aten. A pragnę zauważyć, że miał do przebycia o 5km mniej niż biega się współcześnie.
1) Męczę się na sam widok biegnącego człowieka,
2) umarłabym z nudów, gdybym miała biec przez, dajmy na to, cztery godziny,
3) wierzę, że jest to satysfakcjonujące, kiedy się już przebiegnie, ale wciąż męczy mnie pytanie: po cholerę?

Jak widać, świat jest jednak pełen wariatów.

Patrzenie na wariatów jest jednakże za darmo, więc wpisuje się w tematykę bloga, ponadto towarzyszyliśmy Koledze Sympatycznemu, który pokonał trasę z Warszawy do Krakowa tylko po to, żeby pobiegać sobie po mieście i potem pokonać trasę z Krakowa do Warszawy. Zacieśnianie więzi ze znajomymi jest ważne i nic nie kosztuje (jedzenia nie wliczam), więc czujcie, że Wam to poleciłam. I nie przejmujcie się, kiedy Wasi znajomi są wariatami, to przechodzi z wiekiem. Czasem.

Przez ponad godzinę wyciągałam łapki przez kratę, żeby nie przeoczyć Kolegi Sympatycznego i na pewno zrobić mu to zdjęcie - patrzcie i podziwiajcie, bo jutro będę miała zakwasy nie mniejsze niż Kolega.

Pikny dzień, zaiste, ale czy na pewno jest to powód, by przebiec ponad 42 kilomety?
Akuku.


PRZED PAŃSTWEM - ZDJĘCIE KAWY!
Od dnia 22IV2012 uważa się (ja uważam), że blogasek mój przeszedł odpowiedni chrzest bojowy i może się mianować mianem BLOGASKA, w mianowniku BLOGASEK.
TADAAAAAAA!

środa, 18 kwietnia 2012

Na fali świeżej popularności

Łyżka pełna cukru - moja siostra zaczęła blogować! Obczajcie to! ;)

Wszyscy ostatnio pokazują swoje toaletki. Fascynują mnie blogowe tagi (ale nikt mnie nie otagowywywuje nigdy, nikczemnicy) i blogowe akcje: "pokażcie, jak wam rosną paznokcie!", "pokażcie, gdzie trzymacie widelce!". Piszę to bez żadnej złośliwości, bo bardzo chętnie oglądam rosnące paznokcie ORAZ widelce (jest to lepsze od pisania pracy rocznej) i jest to niezmiernie ciekawe tak ze strony czytelnika, jak i ze strony psychoanalityków (jak podejrzewam), aczkolwiek chyba się nie wkręcę.

Też mam toaletkę, rzekłabym nawet, że dwie!

Mam też zlew. Ponieważ żadna z toaletek nie ma w sobie nic fascynującego (zwłaszcza ta łącząca talerz z morzem) pokażę zlew.
Oto mój zlew:
Jak widać nie mam tu zbyt wielu kosmetyków, ale coś tam można dojrzeć!
(Nie kupujcie Ludwika o zapachu koktajlu owocowego, bo jest definitywnie pawiogenny).


Ponieważ dermatolog stanowczo zabronił mi jedzenia słodyczy, muszę się dosładzać surogatami. Wiem, że blog Katarzyny T. to dla wszystkich za mało, by ostatecznie zapaść na cukrzycę, w związku z tym podrzucę Wam absolutnie największy rozczulacz sezonu. Patrzcie i zazdraszczajcie.

P.S. Takie kotki bierze się na przykład stąd: Alarmowy Fundusz Nadziei
 
P.S.2. Dziękuję Wam, Wizażanki, wiecie za co ;)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Meblujemy się pod przymusem

Pokażę Wam mój (no dobra, nasz) dzisiejszy nabytek meblowy. Ostatnio buchnęli nam stół (nawet nie wiecie, jak się można przywiązać do stołu!) i przywieźli w zamian koszmarek, więc dziś wsiedliśmy w tramwaj nr 50 i przywieźliśmy sobie własny. Klasyka lat 70. Stan igła. 80PLN. Jestem świeżo zakochana.

Wiem, że zdjęcie powala jakością - cykałam na potrzeby forum i powstało w mniej niż minutę, dlatego jest takie gówniane, ale muszę się pochwalić. Mam ochotę pokazać całość naszej osiemnastometrowej kanciapy - chcecie to zobaczyć czy sobie darować?
W gratisie macie moją okienną toaletkę - tak, w tej komódce i tych trzech koszyczkach mieści się 90% moich kosmetyków...

Na zdjęciu (od prawej) - toaletka i część garderoby, jadalnia, gabinet, salon (o, pardon, living room) i biblioteka, na pierwszym planie fragment korytarza ze schodami.
 

czwartek, 12 kwietnia 2012

Warto rozmawiać.

Zwłaszcza z babcią o biżuterii. Nic to, że absolutnie nie noszę biżuterii poza zegarkiem (ew. zegarkami) i jednym wisiorkiem (pomijam piercing). Lubię jednak biżuterię macać i dostawać, zwłaszcza starą. Czysty (tylko nie mechanicznie), plastikowy PRL. Szajs, kicz, szał i jeszcze sporo kiczu. Cudne!

Lubię stare, kompletnie bezwartościowe rzeczy. Te mające wartość też lubię, ale z zamiłowania jestem plebejskim śmieczoszperaczem, szukającym szczęścia wśród chłamu i tandety. Da się znaleźć.


wtorek, 10 kwietnia 2012

Serio serio

Chyba pierwszy raz pokażę swoje zakupy. Za minimalną.

Nie lubię Stonki, ale zagnało mnie tam masło Azja, które kupiła sobie moja mama (zapach jest genialny!) - nie muszę wspominać, że go nie było? Musiałam sobie zrobić prezent, bo było mi z tego powodu smutno i potrzebowałam się pocieszyć, więc kupiłam zestaw do stóp - peeling i krem-żel. Kosztowały jakieś szalone 2,50zł za sztukę czy coś w ten deseń, więc jeśli będą beznadziejne nie żal będzie posłać je do morza za pośrednictwem kanalizacji. Liczmy pięć zeta.

Osławiona odżywka Alterra z napisami po szwabsku zbiera cudowne oceny, więc nie byłabym sobą, gdybym nie poszła za tłumem (jak na leminga przystało) i nie przetestowała. Testować nie testowałam, natomiast kupiłam. Dycha. Szukałam olejku, ale w mieście na Ś. wszystko jest niepełnosprytne, więc Rossmann nie mógł się wyróżnić.

Brązowy cienki pasek chodził za mną od dawna, ale uznałam, że jeszcze mnie nie pogrzało, żeby płacić 40 czy 50PLN za coś, co składa się z plastiku i plastiku i wytrzyma dwa tygodnie. W końcu znalazłam za siódemkę. Nie jest piękny, ale te za 50 też nie są i dwa tygodnie wytrzyma na pewno. Na żywca bardziej stonowany.
Suma: 22PLN.


piątek, 6 kwietnia 2012

Próbuję okiełznać

Zrobić normalne zdjęcie i opanować tę dziką machinę.
Po ostatnich dwóch dniach stwierdzam, że jestem na tyle niefotogeniczna (czyt. brzydka), że ograniczę się raczej do słodkich fotek tak zwanej rzeczywistości.
Wrzucam więc parę słodkich fotek w ramach wprawek. Lustereczko Powiedz Przecie z Benefitu to jeden z wygranych gadżetów, więc świetnie się wpisuje w Za Minimalną, a paletka - mejd baj Sephora - wg mojej siostry jest gówno warta (bo to jej, nie moje), więc j/w. Ja uważam, że jest niezła, ale tylko dlatego, że cienie do powiek są moim wrogiem, więc paćkam się nimi, biegnę zmyć to z twarzy, wrzeszczę, że pieką mnie oczy i wypływa mi soczewka, paćkam się nimi itd.


wtorek, 3 kwietnia 2012

Niewiarygodne

Odebrałam dziś aparat!
Jest to dla mnie absolutnie zaskakujące, bo przestałam w to wierzyć. Zbierałam się przez rok i trzy dni! Po wyjściu z serwisu (albo raczej zakładziku) udało mi się zrobić JEDNO zdjęcie. JEDNO. Potem zdechły baterie.
Wyobrażacie sobie to? Czekać rok i trzy dni na aparat, a potem nie móc przejść się po rynku i obfocić wszystkiego, co tylko się da, bo ZDECHŁY BATERIE?! Zamiast miłego spaceru (nieważne, że jestem chora i mam zwolnienie) czekało mnie gnanie na tramwaj, stresowanie się, że nie jedzie, a potem wiszenie nad ładowarką i dlaczego to się jeszcze nie naładowało!!! Nieśmieszne.
Jedyne zdjęcie przed Wielkim Ładowaniem wygląda tak:


Po roku i trzech dniach okazało się, że nie wiem, jak się robi zdjęcia. Po prostu nie umiem. Tak generalnie (choć to żadna nowość), ale też w szczególe - nie pamiętam, jak się co robi, miałam problem z wyłączeniem lampy, ustawieniem balansu, słowem - z absolutnymi podstawami obsługi. Pomijam fakt, że mieszkamy w Norce, która jest niesamowicie klimatyczna i przytulna (czyt. mała i ciemna), co w oczywisty sposób przekłada się na to, że nie da się tu NIGDY robić zdjęć przy świetle dziennym (bo takie zjawisko u nas nie występuje).

Tym niemniej zrobiłam zdjęcia dwóch moich obezwładniaczy. Jeden rośnie sobie na podwórku (najlepsze kamieniczne podwórko we wszechświecie, polecam) i poprawia mi humor, a drugi sprawia, że godzinami siedzę i macam się po własnych paznokciach. Pierwszego nie da się kupić, ale drugi kosztuje nieco ponad dyszkę i jest dostępny w każdej drogerii, więc jeśli nie znacie, to sobie kupcie.
Nudno bo nudno, muszę się nauczyć na nowo obsługi tego bydlęcia.