wtorek, 15 maja 2012

Jak się gotuje za minimalną, czyli tarta po mojemu

Wpadamy na pomysł przyrządzenia jakiegoś modowego jedzenia. Powód może być różny - ktoś do nas przychodzi i chcemy się wylansować albo po prostu nudzi nam się spaghetti z torebki i zupa pomidorowa z puszki (o tym kiedyś).
Szybka burza mózgów (nie wiem, ile ich tam macie, ja mam jakieś 3/4 przeciętnego) - mamy połowę maja, co jest fensi, dżezi i spoko? Szparagi. Szybki rzut oka do portfela zdradza nam, że na szparagi owszem, możemy sobie pozwolić, ale pod warunkiem, że do końca tygodnia przetrwamy na wodzie i paluszkach. Własnych, nie słonych. Jest jednak jeszcze jedna nowalijka, wprawdzie nieco passe, ale przynajmniej na tę samą głoskę. Szpinak!

TARTA ZE SZPINAKIEM 
W piekarniku odnajdujemy naczynie żaroodporne kupione na promocji w Tesco, o którym zapomnieliśmy, bo jako kulinarne beztalencia rzadko korzystamy z czegoś  innego niż garnek do ugotowania makaronu. Szukamy przepisu na tartę, który po odjęciu połowy składników okaże się być odpowiednio za minimalną. Znajdujemy na przykład taki: KLIK. Po wstępnej analizie dochodzimy do wniosku, że zamiast fety użyjemy sera fetopodobnego albo śmietany z solą, a jakaś mąka jest równie epicka jak mąka tortowa (bo nie wiemy, co to do cholery jest i czym się różni od poznańskiej).
Po wstępnym rozdziabaniu wydłubanego spod ściany lodówki masła z jakąś mąką robimy w tym dołek i wylewamy tylko pół rozbełtanego z wodą jajka, bo i tak wszystko nam się rozpływa i brudzi szafkę, ścianę, podłogę i nas. Stolnica jest narzędziem burżujskim, więc korzystamy z deski do krojenia. Po wykonaniu pierwszych kilku kroków wychodzi nam ciastolina.
Wrzucamy glut do lodówki i wchodzimy na Wizaż  uczymy się do kolokwium. Po jakimś czasie (nie patrzymy, brońcie bogowie, na zegarek!) przypominamy sobie o naszym cieście. Postępując zgodnie ze wskazówkami osiągamy coś, co, tak! z grubsza przypomina spód tarty.
Nie pamiętamy, kiedy ostatnio widzieliśmy groch albo fasolę, bo uważamy je za twory niejadalne i służące do wyrabiania instrumentów muzycznych w podstawówce. Odnajdujemy na dnie szafki jakieś resztki cieciorki. Potem przypominamy sobie, że nie mamy papieru do pieczenia, więc idziemy do sklepu. Na miejscu odkrywamy, że papier do pieczenia kosztuje 8PLN, a papier śniadaniowy 0,99PLN. Kupujemy śniadaniowy. Po wyjściu ze sklepu przypominamy sobie, że nie mamy szpinaku. Wracamy się, kupujemy szpinak.
W trakcie pieczenia okazuje się, że papier śniadaniowy jest równie dobry, co papier do pieczenia - nadal nie zauważamy różnicy. Z grubsza myjemy szpinak i szarpiemy go na mniejsze kawałki, upychając w rondlu, żeby nie wypadał za bardzo, bo nie odszorowaliśmy jeszcze kuchenki po ostatnim parzeniu epickiej kawy i mógłby się zabrudzić. Jako wegetarianie sprawdzamy, czy nie zapodział się nigdzie jakiś ślimak albo inszy pasikonik. W międzyczasie odnajdujemy jakieś chaszcze, które na pewno nie są szpinakiem - po przemyśleniu tematu i wznieceniu w sobie nadziei, że są halucynogenne, postanawiamy je dorzucić.
Ponieważ szpinak musi być ze szczypiorkiem, a szczypiorek wyglądał mniej świeżo niż mój dziadek, kupujemy jakieś kiełki. Nie wiemy co to ani jak smakują, ale uznajemy, że wszystkie kiełki są trochę pikantne, więc perfekcyjnie zastąpią szczypior. Nasz facet krzywi się, że wstrętne. My też się krzywimy, bo smakują jak zupełnie trawiasta trawa, ale mówimy, że pycha i zdrowe, żeby nie stracić za bardzo twarzy. Wrzucamy garść do szpinaku.
Dalej postępujemy z grubsza zgodnie z instrukcją, dodajemy jednak mniej jajek, zastępujemy fetę dowolnym innym białym nabiałem i zapominamy patrzeć na zegarek, więc po jakimś czasie nie mamy zielonego pojęcia, co mamy teraz zrobić. Pod koniec pieczenia przypominamy sobie, że miał tam być jakiś ser. Czy mamy ser? Mamy! Czy jest to parmezan? Bynajmniej. Każemy facetowi zetrzeć ser, bo szkoda nam paznokci.
Po nieokreślonym czasie wyjmujemy nasze kulinarne arcydzieło z piekarnika. Jeśli jest jadalne - zjadamy. Jeśli nie jest - dzwonimy po pizzę (w wersji budżetowej robimy kanapki z chlebem) i próbujemy znaleźć bezdomnego psa, który lubi lekko przypalone. Włala!

16 komentarzy:

  1. hahaha, przepis na tarte przekozacki :D... muszę też kiedyś zrobić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam! Pomimo moich uzdolnień wyszło przepyszne :)

      Usuń
  2. szpinak i tak jest jakieś 100x niż przereklamowane moim zdaniem szparagi ....

    Kiełki wyglądają na lucernę :)

    A tarta wygląda smakowicie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty powinnas pisac jakies felietony do gazet za grubą kase, serio :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki - mam nadzieję, że kiedyś będę ;))

      Usuń
  4. uroczy glut <3

    OdpowiedzUsuń
  5. tarta ok ale ten twój styl pisania jest pretensjonalny i na siłę zabawny

    OdpowiedzUsuń
  6. MNIAMNIAMNIAM!!!

    Trzeba było mi kawałek dorzucić do przesyłki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochaaanie, ja już zapomniałam że kiedyś to jadłam! :D

      Usuń
  7. Zgadzam się z poprzedniczką. Nie wiem po co starasz się być na siłę inna i zabawna. Mam wrażenie że piszesz tego bloga by pokazać jak bardzo jesteś inna (oryginalniejsza) od pozostałych blogerek. Bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co ja teraz zrobię? Muszę zacząć pisać smętnymi, prostymi zdaniami, bo dwóch anonimów uznało, że mój styl jest beznadziejny :(

      Usuń
  8. Nie chodzi o to by pisać smętnymi i prostymi. Tylko wydajesz się być oryginalna na pokaz, jakby mało szczera i sztuczna. To jest tylko opinia. Nie musisz się z nią zgadzać ani ironicznie na to odpowiadać. Twój styl Twoja sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba nie masz dystansu do siebie skoro musiałaś skomentować krytykę w taki dziecinny sposób.Nikt z tego co widzę nie sugerował,że masz pisać smętnie i prostymi zdaniami,pewnie wystarczyłoby zwyczajnie,a nie w taki dziwnie zmanierowany sposób.Chciałaś dać do zrozumienia,że piszesz zabawnie i pięknymi,wielozłożonymi zdaniami?

    OdpowiedzUsuń
  10. taka karma, krytykowanie innych blogerek na wizazu sie teraz odbija czkawka;)

    zaluje, ze wczesniej nie zwrocilam uwagi na adres w twojej sygnaturce, bo blog ciekawey, a styl pisania taki, jak lubie najbardziej;) pozdrawiam, karinkowa:)

    OdpowiedzUsuń