wtorek, 22 maja 2012

Tłumaczę się + KONKURS

Nie, nie zapomniałam o blogu ani nawet nie mam go w dupie.

Po prostu - TAK wygląda moja nowa, lepsza rzeczywistość:


A teraz przed Państwem 
..:: PIERWSZY GAJWEŁEJ NA MOIM SŁITAŚNYM BLOGASKU!  ::..
ZAGADKA:
Co to jest?
(chodzi mi o przedmiot, nie o to, że to krew)
 Odpowiedzi, o ile ktoś ma ochotę - w komentarzach.
NAGRODA: zwycięzcę zabieram na piwo
Warunek: lokalizacja - Kraków lub Lublin (z rzadka, ale bywam).
Nagroda do odbioru po pierwszym czerwca.

wtorek, 15 maja 2012

Jak się gotuje za minimalną, czyli tarta po mojemu

Wpadamy na pomysł przyrządzenia jakiegoś modowego jedzenia. Powód może być różny - ktoś do nas przychodzi i chcemy się wylansować albo po prostu nudzi nam się spaghetti z torebki i zupa pomidorowa z puszki (o tym kiedyś).
Szybka burza mózgów (nie wiem, ile ich tam macie, ja mam jakieś 3/4 przeciętnego) - mamy połowę maja, co jest fensi, dżezi i spoko? Szparagi. Szybki rzut oka do portfela zdradza nam, że na szparagi owszem, możemy sobie pozwolić, ale pod warunkiem, że do końca tygodnia przetrwamy na wodzie i paluszkach. Własnych, nie słonych. Jest jednak jeszcze jedna nowalijka, wprawdzie nieco passe, ale przynajmniej na tę samą głoskę. Szpinak!

TARTA ZE SZPINAKIEM 
W piekarniku odnajdujemy naczynie żaroodporne kupione na promocji w Tesco, o którym zapomnieliśmy, bo jako kulinarne beztalencia rzadko korzystamy z czegoś  innego niż garnek do ugotowania makaronu. Szukamy przepisu na tartę, który po odjęciu połowy składników okaże się być odpowiednio za minimalną. Znajdujemy na przykład taki: KLIK. Po wstępnej analizie dochodzimy do wniosku, że zamiast fety użyjemy sera fetopodobnego albo śmietany z solą, a jakaś mąka jest równie epicka jak mąka tortowa (bo nie wiemy, co to do cholery jest i czym się różni od poznańskiej).
Po wstępnym rozdziabaniu wydłubanego spod ściany lodówki masła z jakąś mąką robimy w tym dołek i wylewamy tylko pół rozbełtanego z wodą jajka, bo i tak wszystko nam się rozpływa i brudzi szafkę, ścianę, podłogę i nas. Stolnica jest narzędziem burżujskim, więc korzystamy z deski do krojenia. Po wykonaniu pierwszych kilku kroków wychodzi nam ciastolina.
Wrzucamy glut do lodówki i wchodzimy na Wizaż  uczymy się do kolokwium. Po jakimś czasie (nie patrzymy, brońcie bogowie, na zegarek!) przypominamy sobie o naszym cieście. Postępując zgodnie ze wskazówkami osiągamy coś, co, tak! z grubsza przypomina spód tarty.
Nie pamiętamy, kiedy ostatnio widzieliśmy groch albo fasolę, bo uważamy je za twory niejadalne i służące do wyrabiania instrumentów muzycznych w podstawówce. Odnajdujemy na dnie szafki jakieś resztki cieciorki. Potem przypominamy sobie, że nie mamy papieru do pieczenia, więc idziemy do sklepu. Na miejscu odkrywamy, że papier do pieczenia kosztuje 8PLN, a papier śniadaniowy 0,99PLN. Kupujemy śniadaniowy. Po wyjściu ze sklepu przypominamy sobie, że nie mamy szpinaku. Wracamy się, kupujemy szpinak.
W trakcie pieczenia okazuje się, że papier śniadaniowy jest równie dobry, co papier do pieczenia - nadal nie zauważamy różnicy. Z grubsza myjemy szpinak i szarpiemy go na mniejsze kawałki, upychając w rondlu, żeby nie wypadał za bardzo, bo nie odszorowaliśmy jeszcze kuchenki po ostatnim parzeniu epickiej kawy i mógłby się zabrudzić. Jako wegetarianie sprawdzamy, czy nie zapodział się nigdzie jakiś ślimak albo inszy pasikonik. W międzyczasie odnajdujemy jakieś chaszcze, które na pewno nie są szpinakiem - po przemyśleniu tematu i wznieceniu w sobie nadziei, że są halucynogenne, postanawiamy je dorzucić.
Ponieważ szpinak musi być ze szczypiorkiem, a szczypiorek wyglądał mniej świeżo niż mój dziadek, kupujemy jakieś kiełki. Nie wiemy co to ani jak smakują, ale uznajemy, że wszystkie kiełki są trochę pikantne, więc perfekcyjnie zastąpią szczypior. Nasz facet krzywi się, że wstrętne. My też się krzywimy, bo smakują jak zupełnie trawiasta trawa, ale mówimy, że pycha i zdrowe, żeby nie stracić za bardzo twarzy. Wrzucamy garść do szpinaku.
Dalej postępujemy z grubsza zgodnie z instrukcją, dodajemy jednak mniej jajek, zastępujemy fetę dowolnym innym białym nabiałem i zapominamy patrzeć na zegarek, więc po jakimś czasie nie mamy zielonego pojęcia, co mamy teraz zrobić. Pod koniec pieczenia przypominamy sobie, że miał tam być jakiś ser. Czy mamy ser? Mamy! Czy jest to parmezan? Bynajmniej. Każemy facetowi zetrzeć ser, bo szkoda nam paznokci.
Po nieokreślonym czasie wyjmujemy nasze kulinarne arcydzieło z piekarnika. Jeśli jest jadalne - zjadamy. Jeśli nie jest - dzwonimy po pizzę (w wersji budżetowej robimy kanapki z chlebem) i próbujemy znaleźć bezdomnego psa, który lubi lekko przypalone. Włala!

poniedziałek, 14 maja 2012

Jestem głupia jak półbut (bo nawet nie jak cały)

Post kompletnie nie na temat, ale muszę się tym z kimś podzielić.

Nie przejmuję się zazwyczaj takimi rzeczami.
Jedyny film, na jakim płaczę, to Król Lew, a i to nie zawsze (średnio co drugi raz, ale jak już zacznę, to nie kończę przed napisami).
Umiem odróżnić fikcję od rzeczywistości, co przy moim upośledzeniu empatii nie jest specjalnie trudne.

Przeryczałam właśnie cały finałowy odcinek Desperate Housewives. Nie wiem, jak to możliwe, że już nigdy nie będzie nawet pół odcineczka, nawet małego promo, nic! I wcale nie płakałam dlatego, że Karen umarła, a wszyscy się wyprowadzili, a Tom i Lynette się zeszli i była ta romantyyyyczna scena kiedy mówili sobie, że są miłościami swojego życia, a Julie urodziła i w ogóle.
W dupie to mam.
Ale żeby już nigdy nawet jednej scenki?!?...

źródło: http://tvfanatic.com



Idę sobie jeszcze trochę poryczeć.

piątek, 11 maja 2012

Przeżyłam swój pierwszy raz

...i nikogo przy tym nie zabiłam! Miszyn komplit. 
W kształceniu się na nauczyciela jest coś fantastycznego. Oczywiście w znaczeniu dosłownym, nie potocznym, bo cudowności w tym niewiele. Trzeba być jednak nieco odrealnionym (pragnę podkreślić, że to taki surogat wyrazu cenzuralnego inaczej), by samodzielnie i z własnej, nieprzymuszonej woli podjąć taką decyzję, skazując samego siebie na:
a) permanentne bezrobocie,
b) życie niemalże za minimalną do końca świata, o ile, mimo punktu a, znajdzie się jakąś pracę,
c) obcowanie z nieletnimi stworzeniami, które są takie słodkie! A przynajmniej słodko wyglądają. Kiedy wydrapują sobie nawzajem oczy. Albo tobie.

W każdym razie podczas mojej pierwszej w życiu lekcji po drugiej stronie klasa 4f robiła ze mną, co im się żywnie podobało. Ich prawdziwa nauczycielka orzekła, że lekcja ciekawa, ale powinnam być bardziej zdecydowana. Że nie mogę przepraszać za to, że jestem, mam pokazać im, kto tu rządzi. Oni, do cholery, rządzą! Nie pisałam się na tresowanie nosorożców! W obliczu zagrożenia KAŻDY człowiek posiadający instynkt samozachowawczy chowa się we własnych ramionach i stara się nie myśleć o tym, co Bear Grylls zjadłby w takiej sytuacji.

Dzień wcześniej było jednak fajnie. Wycinałam sobie nazwy filmów animowanych, robiłam plansze, rulowałam słówka do losowania i zgryzałam formaldehydową odżywkę z paznokci (może umrę na raka i nie będę musiała tego więcej robić?).

Nie, nie noszę tych okularów na co dzień. Nie musicie mi współczuć. Chociaż, niestety, jestem jedną z tych biednych istot, które przeglądają się czasem w lustrze i którym udało się zauważyć, że w nerdach wygląda się paskudnie, więc nawet z rzadka nie bywam feszyn...

Moja droga do sławy nieco się skróciła, bo byłam w radiu! Na antenie! W Esce Rock! Przez minutę i bez sensu, bo nie udało mi się zgaść, ale niech tam, przynajmniej wygrałam płytę.

Dzisiaj natomiast proszę o trzymanie kciuków, bo spotyka się Szanowna Komisyja, która zadecyduje, czy moje zgłoszenie było na tyle epickie, by można mi było przyznać nagrodę. Jeśli będziecie odpowiednio mocno afirmować, to może wygram bon, który pozwoli mi przeżyć najbliższy miesiąc - przy założeniu, że uda mi się go spieniężyć.

poniedziałek, 7 maja 2012

Szpery śmietnikowo-starociowe - część 1 z miliona

Szykuję się do trzech nowych notek: "Czego używam do codziennej tapety, czyli odrobina empatii dla mijających mnie przechodniów", "Chcę wyglądać jak pudel! - poradnik dla początkujących" oraz "Podrabiamy kosmetyki - jak zaoszczędzić 30zł bawiąc się w Małego Chemika". Na razie jednak pokażę Wam parę nowych gadżetów, czyli post śmietnikowo-starociowy.

To serduszko to nowa miseczka dla koteczków. Mają ich już trochę, ale jakiś czas temu jedna odeszła do krainy wiecznej emalii, należało więc uzupełnić zapasy. Poza tym kotki muszą wiedzieć, że je loffciam, więc serduszko musi być. Nie, żeby im nie było wszystko jedno, z czego żrą, ale skoro darowałam im przebieranie w sukieneczki, musi być przynajmniej słitaśna zastawa.
Puzderko z sową należy do mojej mini-siostry, ale jej zazdroszczę, więc pokazuję - może sobie takie wyafirmuję.

Do metalowego pudełeczka po Aspirynie wkleiłam cienie Inglota (wymiana z Wizażanką - puściłam w siną dal serum rozgrzewające Eveline, bo w moim wypadku określenie "serum do dupy" zyskiwało podwójne znaczenie, co pokazuje, że dupa dupie nierówna). Teraz mam wrażenie, że był to szczyt kretynizmu, to znaczy wklejanie, bo cienie nie są chyba warte niszczenia dla nich pudełeczka, ale niech im będzie - cieniom też należy się odrobina luksusu. Są nawet niegłupie, ale nie znam się na opisywaniu cieni, więc daruję sobie recenzowanie. Poza tym wcale nie są takie znowu za minimalną, żebym im musiała jakieś specjalne względy okazywać.
Parę razy za to wylądowały już na ziemi za sprawą dwójki bydlątek, bo one są bezwzględne dla wszystkiego - dlatego tak dziwnie wyglądają. Znaczy się cienie. Trochę zmieniły przy tym konsystencję (też cienie, nie bydlątka), więc uzyskałam nowy rodzaj - w-kamieniu-ale-sypkie. Byłoby to intrygujące, gdyby zyskały przy tym jakieś zalety, ale nie zyskały. Tylko bardziej brudzą.

czwartek, 3 maja 2012

Koko kapelusz spoko

Podobno w okularach przeciwsłonecznych - każdych - wyglądam jak pół dupy zza krzaka, w związku z czym dostałam nieoficjalny zakaz ich noszenia. Ponieważ wszechświat jest z natury miłosierny, dostałam także pozwolenie na noszenie kapelusza. W związku z czym noszę kapelusz, a przy okazji oficjalnie pokazuję dość aktualną większość mojego ryjka. I wybaczcie, że nie mam oczu, tak mnie mama z tatą zrobili.

Zazwyczaj nie mam takich pusiatych włosów. Ich ilość oraz fakt, że każdy rozpoczął własny, niezależny żywot (dwa wczoraj przyznały, że są w trakcie bukowania biletów na Majorkę) spowodowana jest tym, że uwierzyłam Internetowi (znowu!) i zaczęłam PIELĘGNACJĘ BEZSILIKONOWĄ. Sprowadza się to do tego, że używam pokazywanej tu już odżywki z Rossmanna full natura granat i coś tam, cofam moje włosy w rozwoju myjąc je szamponem dla dzieci, a na dodatek co dwa dni wyglądam przez noc jak polski byznesmen z początku lat 90, bo taplam się w oleju (oni wybierali brylantynę, ale to wsio rawno).
Ma być podobno piknie, zdrowo, błyszcząco, laski mają mdleć, mężczyźni mają mi wylizywać podeszwy butów błagając o jedno spojrzenie, a ja mam po takiej pielęgnacji zostać megagwiazdą z dziesięcioma milionami na koncie i ząbkami jak perełki. Taka jest teoria. W praktyce od miesiąca wyglądam jak porażona piorunem, laski turlają się ze śmiechu, mężczyzn jakoś nie widać.

Kapelusz z Teskacza, czyli F&F za szałowe 25PLN.

wtorek, 1 maja 2012

TAG?! Już powiedziałam "tak"

Zostałam otagowana przez moją siostrę - spoon full of sugar, no bo przez kogóż bym innego mogła. Młoda podsumowała, że głupio będzie, jeśli nikt nie wypełni, więc dla zachowania dobrej twarzy naszego rodu i w ramach wspierania puli naszych genów uznałam, że mogę się przecież poświęcić.
Zasady:
1. Każda oznaczona osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań przyznanych im przez ich "Tagger" i odpowiedzieć na nie na swoim blogu.
2. Następnie wybierasz 11 nowych osób do tagu i połącz je w swoim poście. - ni cholery nie rozumiem tego polecenia, więc je zignoruję
3. Utwórz 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w TAGu i napisz je w swoim TAGowym poście.  
4. Wymień w swoim poście osoby, które otagowałaś!  
5. Nie oznaczaj ponownie osób, które już są oznakowane.


1. Ile lat miałaś, gdy zaczęłaś się malować?
11, ukradłam mamie podkład idąc na dyskotekę szkolną. Tańczyliśmy wtedy do Enrique Iglesiasa, a podkład był z MaxFactor. Jak miałam 9 lat, to babcia kupiła mi odżywkę do paznokci, żebym nie obgryzała, ale to przecież nie jest malowanie.
2. Czy każdego dnia ubierasz się zgodnie z obowiązującymi trendami? 
Nie, bo nie udało mi się upolować lordsów ani tomsów. Możecie mną gardzić.
3. Bez jakiej potrawy nie mogłabyś żyć, będąc na diecie?
Bez ruskich pierożków, czekolady, ruskich pierożków, piwa (to też potrawa), chlebka, fryteczek, placków ziemniaczanych, ruskich pierożków i smażonego camemberta. Kiedy jestem na diecie jem to samo co nie będąc na niej, ale mam wyrzuty sumienia, więc rzadko bywam ostatnio na diecie. Możecie mną gardzić.
4. Czy masz w domu jakieś zwierzę?
Chomika, dwa koty, mężczyznę i dwa szczurki. 
5. Co zrobiłabyś, gdybyś zgubiła się samotnie w ciemnym lesie?
Siadłabym na środku ścieżki, wpadła w histerię i umarła na nerwicę, potem bym się rozłożyła i zaczęła śmierdzieć, po czym zjadłyby mnie lisy i nikt już nigdy by mnie nie odnalazł, zamieniłabym się więc w żywą legendę i została Dziewczyną z Lasu Zjedzoną Przez Lisy.
6. Jak często uprawiasz sport?
Gardzę sportem, ale mam zamiar nauczyć się gry w brydża sportowego jeszcze w tym życiu.
7. Czy lubisz święta (Wielkanoc, Boże Narodzenie)?
Uwielbiam, bo nikt wokół mnie tego w zasadzie nie obchodzi, więc jest wolne i trochę więcej jedzenia, a jednocześnie nie trzeba nic robić.
8. Jaki był najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałaś?
Nie wiem, co mam napisać, bo obok mnie siedzi chłopak, od którego dostałam na ostatnie urodziny bardzo ładny wisiorek... No dobra: bardzo ładny wisiorek.
9. Jakich cech nie znosisz u innych ludzi?
Tego, że czasem coś ode mnie chcą.
10. Co w sobie lubisz?
To, że jestem mądra i piękna.
11. Co chciałabyś zrobić, ale nie masz na to odwagi?
Jestem człowiekiem bez ambicji, więc niczego nie chciałabym zrobić.


Moich 11 pytań:
1. Czy wolisz zasłony, żaluzje czy rolety?
2. Jakiego koloru jest miska, w której najczęściej jesz muesli, o ile jadasz muesli?
3. Wolałabyś Woody'ego Allena czy Vina Diesela? Sytuacja: kolacja ze śniadaniem.
4. Czy wiesz, że mówi się "w cudzysłowie", a nie "w cudzysłowiu"?
5. Gdzie w Twojej kuchni stoi kosz na śmieci?
6. Nosicieli jakiego elementu garderoby zabijasz śmiechem?
7. Truskawki czy jagody?
8. Mówisz "na dworze", "na dworzu" czy "na polu"?
9. Jakiego słuchasz radia, jeśli jakiegoś?
10. Piercing czy tatuaż?
11. Po co Ci blog?


Nie taguję nikogo, bo zawsze się stresuję, że lubię kogoś, kto mnie nie lubi albo nie zna, więc chętnych na otagowanie proszę o komencika, a wtedy ich otaguję, żeby nie było lipy. Albo po prostu sobie weźcie tego taga, o ile ktoś go jeszcze nie miał, i napiszcie, że to ode mnie. Albo nie piszcie, jak tam chcecie.